Triumf hrabiego
Naprawdę - triumf reżysera i adaptatora. Może, w tym wypadku, słuszniej byłoby napisać: prezentera. Mimo że prezentowano dramaturga nie show ani gwiazdę, że dramaturg ten pisał o sprawach poważnych i wcale poważnie, że pisał pod pewnymi względami (dialogi!, sławetne już w historii teatru "muzyczne" dialogi) mistrzowsko, a więc pozornie - prezentera, aranżera itp. mu nie potrzeba. A jednak to, co zrobił na scenie Sali Prób Teatru Dramatycznego z dramatem Karola Huberta Rostworowskiego "U mety", trzecim w trylogii naturalistycznej ("Niespodzianka", "Przeprowadzka", "U mety") sztuką dokładnie z roku 1932 Ludwik René jest na pewno czymś więcej niż: reżyseria, adaptacja, opracowanie tekstu.
Najkrócej - jest satysfakcją dla hrabiego Rostworowskiego, satysfakcją pełną i po latach. Jest też, oczywiście, serią aktów barbarzyństwa dokonanych w tekście, a ściślej biorąc - na jego klimacie, powadze, tym co jest duchem nie literą...
Jest też cytatem "z...", stylową próbką określonego rodzaju literackiego, scenicznego, demonstracją z morałem ku nauce, rozrywce i pożytkowi. Jest też, naturalnie - ironicznym cudzysłowem, leciutkim persyflażem, subtelnym kabaretem nigdy nie posuniętym zbyt daleko, a zbyt daleko znaczy tu tyle co niewierność przesłaniu i treściom, co zdrada problematyki moralnej, co kompromitacja autora.
"U mety" - przedstawienie dużej kultury, taktu, urody i stylu - jest także, par excellence - przedstawieniem odważnym i skromnym. Odważnym, bo poważono się stylizować aż Rostworowskiego - a tu: same niebezpieczeństwa; skromnym, bo go nie ośmieszono, nie zepchnięto do roli pretekstu, nie pogrzebano. Skromne, odważne "U mety" ponadto - ...bawi. Pokazane jako szlachetny, a więc odpowiednio efektowny melodramat z życia niskich, niższych, średnich i nieco więcej niż średnich sfer polskiej Galicji lat międzywojennych nie zatraca przecież nuty tragedii i - bawiąc - przeobraża się jakby niepostrzeżenie w moralitet, tragiczny i jako taki - jakże typowo i "życiowo" nieodparcie przez to śmieszny.
Hrabia Karol Hubert zapewne obruszyłby się na ten spektakl o finale losów jego chłopskiego bohatera Franusia Szywały z "Niespodzianki", który za cenę zabójstwa, którego dokonuje rodzona matka, zdobywa wykształcenie (część druga - "Przeprowadzka), by w "U mety" przeżywać już piekło ceny moralnej za awans społeczny (ukrywanie rodziny, wstyd przed nowym środowiskiem). A może nie doceniamy krakowskiego dramaturga, może uznałby tę adaptację, gdyby dane mu było pożyć wśród nas, przeżyć II wojnę światową, doświadczyć skutków rewolucji obyczajowej i społecznej, poobserwować owoce naszego awansu...
Z Jednej strony nasz Redliński, z drugiej hrabia-tragik, zderzenie przypadkowe, absurdalne, a przecież... - Spektakl Renégo udowadnia, że jest możliwe. Że i tak można grać Rostworowskiego, że - tak - wychodzi mu to nawet na zdrowie, odmładza. Mała, drobna jubilerska robota - "U mety" jako archiwalia scenicznego stylu, jako modernistyczne retro, z przymrużeniem oka, dowcipnie acz bez szarży i jednocześnie: prawdziwy dramat. Mimo że część tekstu didaskaliów czyta się tu z proscenium (bardzo staranny w tej roli Witold Skaruch) co stwarza już dystans i cudzysłów, że przesadnie grają aktorzy, że są intermedia i kuplety, że samo wyliczanie tych zabiegów w zestawieniu z nazwiskiem autora brzmi świętokradczo i podejrzanie. Mimo to, czy dlatego - przedstawienie jest pokazem tak zwanej precyzyjnej, kulturalnej, dobrej roboty teatralnej, które to określenia często służą za komplementy czcze i najniesłuszniej. O dobrą robotę w teatrze równie pewnie trudno co i gdzie indziej.
"U mety" można pokazywać studentom-reżyserom jako spektakl szkolny. I wreszcie rzecz ostatnia: aktorzy. Dobrzy, dobrze prowadzeni, świetnie czujący się w tej ekwilibrystycznej cokolwiek woltyżerce między banałem, patosem i groteską. Danuta Szaflarska, Mirosława Krajewska, Jolanta Fijałkowska, Krzysztof Orzechowski, Zbigniew Koczanowicz, Zygmunt Kęstowicz, Bolesław Płotnicki, Jan Tomaszewski, Czesław Lasota i inni. Postacie dramatu, ludzie konturowo zarysowani, charakterystyczni i typowi a przecież ludzko prawdziwi, ludzko zranieni, czujący. Podlegli namiętnościom, słabi, prawdziwi. Prawdziwi i papierowi. Jak w melodramacie, jak w moralitecie, jak w teatrze. W dobrym, staroświeckim teatrze.